W czerwcu propozycje podniesienia cen biletów autobusowych z 2,75 reala do 3 reali (ok. 1,25 dol.) spowodowały, że na ulice 80 miast Brazylii wyszło ok. milion osób. W Rio i Sao Paulo doszło do zamieszek. Władze postanowiły przesunąć podwyżki w czasie, ale teraz do nich wracają, a ludzie znów protestują.
Przed tygodniem grupa kilkuset osób wtargnęła na teren Centro do Brasil, czyli głównego, kolejowo–autobusowego węzła przesiadkowego Rio de Janeiro. Zdemolowali automaty biletowe i wejściowe bramki, zachęcając tysiące pasażerów, do wejścia bez biletów. Doszło do małej bitwy z policją, która przeniosła się na ulicę.
W czerwcu w Brazylii rozpoczną się mistrzostwa świata w piłce nożnej, a Rio de Janeiro jest jednym z głównych miast–gospodarzy. Za dwa lata miasto będzie gościło letnie igrzyska olimpijskie.
Wielka impreza miała uruchomić inwestycje, które poprawią komfort życia mieszkańców. Przede wszystkim jeśli chodzi o transport, zarówno między miastami, jak i w samych metropoliach, takich jak Rio i Sao Paulo. Tymczasem ćwierć z tych zapowiadanych nie zostanie zrealizowana na czas. Brazylijczycy nie tylko nie widzą zapowiadanej poprawy, ale też mając świadomość, że miliardy reali są wydawane na infrastrukturę sportową, burzą się, gdy słyszą o podwyżkach cen biletów.
O fatalnym infrastruktury w Brazylii dyskutuje cały świat. Jonathan Watts, korespondent „Guardiana” i „Observera” z Rio de Janeiro opisuje historię Pauli Elaine Cardoso, która codziennie dojeżdża z przedmieść Rio do pracy w dzielnicy Copacabana. Z domu wychodzi o 5 rano, po 40–minutowym spacerze wsiada w autobus, w którym spędza prawie dwie godziny w 30–stopniowym upale. Oczywiście jeśli korki są umiarkowane, a na trasie nie zdarzy się wypadek. Potem czeka ją jeszcze podróż równie zatłoczonym metrem. Do pracy dojeżdża przed 9. Ta sama, 35–kilometrowa podróż czeka ją wieczorem. W komunikacji miejskiej spędza prawie ćwierć doby i kosztuje ją to znaczną część pensji.